Przyjacielu, jeśli będzie ci dane żyć sto
lat, to ja chciałbym żyć sto lat minus jeden dzień, abym nie musiał żyć ani
jednego dnia bez ciebie.
Alan Alexander Milne „Kubuś Puchatek”
Trwała przerwa, którą większość
osób spędzała na nieprzystosowanym do tego zapleczu. Przestrzeni było naprawdę
niewiele, a stojące tu komody zabierały dodatkowe kilka metrów kwadratowych.
Catherine zajęła miejsce na jednym z rozchybotanych mebli i ścisnęła się między
dwoma tancerkami ubranymi w skąpe kostiumy ze spandeksu. Nie znała ich zbyt
dobrze. Choć pracowała tu od kilku lat i widywała tych ludzi niemal codziennie,
nie miała nawet pojęcia, jak się nazywają. Skupiała się na swojej robocie, nie
zawracając głowy innym.
— Ten gruby ochroniarz znowu mnie
obmacywał — poskarżyła się jedna z tancerek, przysuwając końcówkę papierosa do
płomienia zapalniczki.
— Nate?! — wykrzyknęła druga. —
Podobno mieli go wyrzucić!
— Taak — westchnęła pierwsza. —
Ale mają za mało osób do roboty.
— Bez sensu — rzuciła z irytacją
trzecia.
— Powinni go wywalić na zbity
pysk!
— I nie dać wypłaty!
— I…
Catherine nieszczególnie
interesowała się rozmowami współpracowników. Wlatywały jej jednym uchem i
wylatywały drugim, a żadnemu ze zdań nie poświęciła choćby chwili uwagi. Wolała
tkwić w świecie własnych myśli.
Gdy tancerki zeszły z
rozchybotanej komody, Catherine wyciągnęła się na niej, a że miejsca nie było
zbyt dużo, stopy oparła o ścianę, zostawiając na niej ciemne smugi z podeszew
podniszczonych trampek. Wsunęła kolejnego papierosa do ust. Za dwie minuty
kończyła się jej przerwa, ale wychodzenie z ciasnej kanciapy było ostatnim, na
co miała ochotę. W końcu jednak zrzuciła nogi na podłogę usianą jeszcze
dymiącymi niedopałkami. Dorzuciła do tej kolekcji jeszcze swój, po czym lekko
go przydepnęła. Nie chciała przecież wywołać pożaru.
Wróciła za ladę, by znowu zacząć
obsługiwać kompletnie pijanych klientów. W Rainbow nie istniała granica,
moment, w którym barman mówi: „Ej, stary, ty już nie pijesz”. Każdy wlewał w
siebie tyle alkoholu, ile chciał, dopóki miał na to pieniądze. Catherine mimo
wszystko zwracała uwagę na to, jak bardzo ktoś jest wstawiony i nieraz
zamawiała słaniającym się na nogach gościom taksówkę do domu. Tak było i w
przypadku około trzydziestoletniego mężczyzny w mokrym od potu podkoszulku
upapranym czymś bliżej niezidentyfikowanym.
— Zostawiła mnie… dla tamtego…
szmata… — bełkotał między kolejnymi kieliszkami.
Barman nie tylko nalewał alkohol
do kieliszków, ale pełnił również funkcję darmowego psychologa. Ludzie niemal
codziennie wykładali się na ladzie i wylewali swoje żale, kiedy nikt inny nie
chciał ich słuchać.
Catherine poklepała mężczyznę po
ramieniu. Nawet nie pamiętała, jak on ma na imię.
— Nie była ciebie warta —
powiedziała.
Wyciągnął dłoń po kolejny
kieliszek.
— Myślę, że już wystarczy. —
Catherine odsunęła od niego alkohol. — Słuchaj, nie przejmuj się. To nie ty
najwięcej straciłeś, tylko ona, bo zostawiła takiego świetnego faceta.
Spojrzał na nią oczami pełnymi
łez.
— Serio?
— Tak, serio — powiedziała
Catherine.
Nigdy nie była mistrzem w
pocieszaniu. Niezręczne poklepywanie po plecach i mówienie fałszywych
komplementów co prawda nie spełniało oczekiwań innych, ale przynajmniej czuli
się choć trochę dowartościowani. Catherine pamiętała, że kiedyś bardzo chciała
studiować psychologię i zostać terapeutką. Kiedy patrzyła na tych wszystkich
rozżalonych klientów, cieszyła się z porzucenia tych planów.
— Catey!
Obróciła głowę. Kilka metrów
dalej stała Suzanne Delaney, wyglądająca olśniewająco jak zawsze. Choć
Catherine nigdy nie należała do brzydkich kobiet, przy swojej koleżance czuła
się co najmniej zaniedbana. Próbowała sobie wmówić, że przez niesamowitą
blondynkę w kusej sukience nie nabawiła się kompleksów.
— Telefon do ciebie.
Catherine zmarszczyła czoło.
— Jesteś pewna? — zapytała z
powątpieniem.
Nie miała nikogo, kto mógłby
dzwonić do niej o tej porze, w dodatku do klubu. Musiała być to jakaś niezwykle
pilna sprawa, więc Catherine nie ociągała się, tylko wytarła ręce w szmatkę,
rzuciła kilka pocieszających słów pijanemu klientowi i ruszyła w stronę
Suzanne.
— Podawał się za Slasha —
powiedziała Delaney, wykrzywiając pomalowane czerwoną szminką usta. — Saula
Hudsona, rozumiesz?! Tego z Guns N’ Roses — prychnęła. — Nie wiem, kim on jest,
ale, kobieto, masz chyba psychofana!
Catherine zacisnęła zęby.
— Postoisz za mnie chwilkę? —
poprosiła.
Suzanne kiwnęła głową, a jej
spryskane mnóstwem lakieru loki zafalowały wokół nieskazitelnej, przykrytej
mocnym makijażem twarzy anioła.
— Nie ma sprawy — zaszczebiotała.
Catherine czasem jej nienawidziła.
Nie znosiła tego uczucia, ale nie potrafiła wygrać z zazdrością ogarniającą ją
za każdym razem, gdy widziała się z Suzanne. Ona sama była tylko zwykłą, szarą
myszką, na którą prawie nikt nie zwracał uwagi.
— Aha, i zamów taksówkę temu
facetowi — dorzuciła na odchodne, wskazując pijanego mężczyznę przy barze.
Na zapleczu wisiał praktycznie
nieużywany telefon. Korzystanie z niego utrudniał wszechobecny huk i to, że co
chwila ktoś tu wchodził i wychodził, więc prowadzenie swobodnej rozmowy
graniczyło z niemożliwością. Catherine nie miała najmniejszej ochoty rozmawiać
z osobnikiem, który zdecydował się na wykonanie telefonu.
— Pracuję — warknęła na
powitanie.
Wiedziała, że nie tak zachowują
się przyjaciele i doskonale zdawała sobie sprawę z tego, iż bywała zbyt ostra.
Jednak posypanie się relacji między nią a Hudsonem nie było jej winą i to nie
ona miała za co przepraszać.
— Eee… — zająknął się Slash. — No
wiem. Ale pomyślałem, że może masz przerwę i będziesz mogła chwilę ze mną
pogadać, bo czasem siedzisz tam z nimi i tam macie telefon, więc uznałem, że co
mi szkodzi, bo wiesz, chciałem do ciebie zadzwonić i pomyślałem, że może
odbierzesz, choć wcale nie liczyłem, że będziesz chciała ze mną gadać…
— Do rzeczy — westchnęła.
— A, tak, jasne — bąknął. —
Jesteś głodna?
Catherine z zażenowaniem uderzyła
czołem w ścianę.
— Nie, Saul, nie jestem.
— Na pewno? Bo mogę przywieźć ci
pizzę.
Uśmiechnęła się pod nosem,
domyślając się, o co chodzi Hudsonowi.
— Zwykłe „Możemy porozmawiać?”
nie przejdzie ci przez gardło? — zapytała.
Oczyma wyobraźni widziała, jak
Slash wyszczerza się tym swoim szerokim od ucha do ucha, saulowym uśmiechem.
Pojawiał się na jego twarzy coraz rzadziej, jakby ten prawdziwy chłopak gdzieś znikał, a na jego miejsce wstępował
zobojętniały ćpun.
— To by było za proste — odparł
ze śmiechem. — To mogę ci przywieźć tę pizzę?
Catherine uśmiechnęła się
pobłażliwie.
— Możesz — westchnęła. — Ale nie
musiałeś dzwonić i zawracać mi dupy — dodała, by nie pomyślał, że nie jest na
niego zła.
— Też cię kocham — rzucił, po
czym się rozłączył.
Odwiesiła słuchawkę,
zastanawiając się, czy jest bardziej rozczulona, czy wściekła. Naprawdę myślał,
że tak po prostu ją tym kupi?! Nadal nie wybaczyła mu jego ćpania. Nienawidziła
narkotyków z całego serca, bo wiedziała, do jakiego stanu potrafią doprowadzić
człowieka. Dlaczego nikt jej nie słuchał? Ostatnie, na co miała ochotę, to
powiedzenie „A nie mówiłam?”, gdy już będzie za późno.
Szybkim krokiem wróciła za ladę.
Pijanego klienta ze złamanym sercem już nie było i miała szczerą nadzieję, że
teraz wracał taksówką do domu, a nie leżał gdzieś w rowie. Klepnęła odwróconą
plecami do niej Suzanne w ramię.
— Dzięki.
Delaney zatrzepotała mocno
wytuszowanymi rzęsami.
— Żaden problem — powiedziała z
szerokim, czarującym uśmiechem. — I co? Kim był tamten facet?
— Totalny wariat — odparła Catherine.
Nawet nie skłamała.
— Wiedziałam! Ktoś się w tobie
sekretnie podkochuje! — wykrzyknęła Suzanne z wypiekami na policzkach.
Catherine uniosła dłoń, by
pohamować zapał koleżanki.
— Wcale nie — powiedziała,
powstrzymując śmiech. — To nie był mój tajemniczy wielbiciel.
Suzanne zrobiła smutną minkę,
lecz zaraz się rozpromieniła.
— Jak nie ten, to następny, nie? —
wykrzyknęła, po czym klepnęła Catherine w plecy. — No, miłej pracy!
Rivery patrzyła, jak odsłonięte
zachęcająco łopatki koleżanki znikają za drzwiami zaplecza.
— Ta, dzięki — burknęła,
powstrzymując się od wywrócenia oczami.
Suzanne pracowała jako tancerka
na niewielkim podwyższeniu na środku klubu, gdzie napaleni — najczęściej dwa
razy starsi — mężczyźni wciskali jej zielone banknoty za cienki pasek stringów.
Dla niej praca za barem była chyba największym zhańbieniem się, więc dwie
minuty za ladą musiały być okropną torturą.
Catherine aż wykrzywiła usta w
ironicznym grymasie.
Wróciła do obsługiwania klientów,
których ciągle przybywało. Trudno się dziwić, w końcu bar Rainbow był
najpopularniejszy w całej okolicy. Dla pracujących tu ludzi oznaczało to spory
zarobek, więc ani trochę nie narzekali
na tłum.
Catherine właśnie nalewała piwa
do wysokiego kufla, kiedy przy barze pojawiła się postać w cylindrze z
pudełkiem pachnącej pizzy, której zachęcający aromat przebijał się nawet przez
panujący w barze smród. Rivery udała, że nie zwróciła na to najmniejszej uwagi
i spokojnie wymieniła z klientem opinię na temat panującej na zewnątrz pogody.
— Dobra, koleś, spadaj — burknął
Slash.
Catherine z trudem powstrzymała
śmiech.
— Ktoś tu jest wkurzony.
— Też byś była! — wykrzyknął,
rzucając pizzę na ladę. — Pół miasta zjeździłem, żeby znaleźć twoją ulubioną,
bo zapomniałem nazwy tej pieprzonej pizzerii. A laska za ladą jeszcze nie chciała
mi dać swojego numeru, rozumiesz?! A miałem na nią taką ochotę! Miała cycki
jak…
— Slash — przerwała mu Catherine.
— Ja naprawdę nie chcę tego słuchać.
Podrapał się po kudłatej głowie.
— Racja — bąknął. — O której
kończysz?
— Mógłbyś kiedyś zapamiętać —
burknęła. — O drugiej.
— Kurwa, dopiero?! — wykrzyknął
Slash, a z wrażenia prawie spadł mu cylinder. — Przecież ja będę nawalony w
trzy dupy, zanim zdążymy pogadać!
Catherine zacisnęła usta. Powinna
się już do tego przyzwyczaić, rzadko kiedy Hudson bywał trzeźwy. Mimo to
odczuła dziwne ukłucie. Zrobiło jej się przykro, że Saul nie był w stanie
wytrzymać dwóch godzin bez picia, by z nią porozmawiać. Starała się tego nie
okazać, więc lekko się uśmiechnęła, mając nadzieję, że wyszło jej to naturalnie.
— Cóż, dzięki — powiedziała. — A
jeśli chcesz się schlać… proszę bardzo.
Slash chyba wyczuł rozczarowanie
w jej głosie. Nonszalancko oparł się łokciem o ladę, a drugą ręką wyciągnął z
kieszeni paczkę swoich ulubionych, czerwonych marlboro.
— Jestem w stanie się wstrzymać —
mruknął, odpalając papierosa.
❦❦❦
Twarz Jamesa podrażniły promienie
słońca wpadające do pokoju przez odsłonięte okno. Jęknął, zasłaniając ramieniem
oczy. Nie miał najmniejszej ochoty wychodzić dzisiaj z łóżka. Właściwie, mógłby
zostać tu cały dzień. Wszystko mu jedno.
Przeciągnął się leniwie, po czym
sięgnął na szafkę nocną, gdzie leżała paczka salemów. Obowiązkowo wypalał
jednego tuż po obudzeniu, choć czasem popiół spadał na białą pościel, przez co
miała już niejedną osmaloną dziurkę na całej swojej powierzchni. Ale kto by się
tym przejmował? James wyciągnął zapalniczkę spod poduszki, by odpalić nią
papierosa. Mocno się zaciągnął i obrócił głowę w stronę okna. Niebo było zachmurzone,
padała delikatna mżawka. Do południa powinno się rozpogodzić, co jednak wcale
nie poprawiło Hetfieldowi humoru. Dzisiaj cała ekipa miała spotkać się w
studiu, żeby przygotować sprzęt do nagrań. Komu by się chciało?
Na pewno nie Jamesowi.
Niemal stoczył się z łóżka, przy
okazji ściągając kołdrę na podłogę. Przetarł oczy i poczłapał do łazienki,
gdzie niechętnie spojrzał w lustro. Jak zwykle miał sine wory pod oczami od
chronicznej bezsenności, a jego zarost pilnie potrzebował doprowadzenia go do
porządku. Wąsy znowu stały się nierówne i przerośnięte. Długie do łopatek,
jasnozłote włosy Jamesa wymagały wizyty u fryzjera.
Nabrał w dłonie lodowatej wody i
ochlapał twarz, by się rozbudzić. Jego odbicie w lustrze mówiło jedno —
wyglądał tragicznie. Dwie godziny snu dziennie to z pewnością zbyt mało dla
dorosłego mężczyzny. Nie pomagała nawet kofeina, która, pita w hektolitrach,
powoli traciła moc swoich cennych właściwości.
Drzwi do mieszkania otworzyły się
z hukiem, a na posadzce rozległy się głośne kroki. James nawet nie wyszedł, by
sprawdzić, kim jest nieproszony gość. Narzucił na siebie pierwszą lepszą
koszulkę i wyszedł z łazienki.
Lars Ulrich rozparł się w fotelu
i założył nogę na nogę.
— Pukałem — usprawiedliwił się z
szerokim uśmiechem.
James przewrócił oczami. Sięgnął
dłonią w stronę bezładnego stosu ubrań, by wygrzebać dla siebie w miarę czyste
spodnie. Ulrich tymczasem uważnie lustrował mieszkanie wzrokiem.
— Zmieniło się u ciebie — stwierdził
po chwili. — Na gorsze, stary. Potrzebujesz kobiety.
Hetfield zatrzymał się w pół
kroku i prychnął.
— Ty to mówisz?!
— Wiem, wiem. — Pokiwał głową
Lars. — Stałe związki to gówno. Ale spójrz na siebie, chłopie. Ty i twoje
mieszkanie wyglądacie jak czterdzieści trzy nieszczęścia.
James szybkim ruchem wciągnął
dżinsy i zapiął pasek ze swoją ulubioną, dużą klamrą. Nie chciało mu się czesać
włosów, więc tylko przesunął po nich dłonią i zebrał je w luźny kucyk opadający
na kark.
— Czterdzieści trzy?
Lars wzruszył ramionami.
— Tak mi przyszło do głowy. —
Wstał i sięgnął do szafki, w której James trzymał alkohol. — Rzecz w tym —
ciągnął, nalewając sobie szklankę whiskey — że ty chyba naprawdę tego
potrzebujesz.
Hetfield bez słowa skierował się
do kuchni, gdzie nastawił wodę w czajniku. Zdjął z półki swój ulubiony, czarny
kubek z logiem The Misfits i, ku przerażeniu Larsa, wsypał do niego siedem
łyżeczek kawy.
— Nie przesadzasz trochę?
James zalał kawę wrzątkiem i
powoli zamieszał łyżeczką w kubku. Następnie usiadł przy oknie, gdzie wlepił
wzrok w ponure widoki za szybą. Ulica nie była zbyt zatłoczona, co jakiś czas
ktoś nią przechodził, szybkim krokiem idąc do pracy lub szkoły. Samochody
jeździły stosunkowo rzadko, gdyż kierowcy nie chcieli utknąć na dobre w
bocznych drogach.
— Nie ignoruj mnie — powiedział
Lars, drepcząc za Jamesem. — Naprawdę…
— Nie chcę o tym słuchać.
Lars pojrzał na niego z podziwem.
— Wow. To chyba twoje najdłuższe
zdanie od jakiegoś czasu — pochwalił z uśmiechem. — Jesteś na dobrej drodze,
James. — Przyciągnął sobie krzesło. — Kupiłeś już tego gibsona? No wiesz, tego,
który wpadł ci w oko dwa dni temu?
— Mhm.
— Dobrze się na nim gra?
— Mhm.
— Pewnie masz zamiar go jakoś
przerobić?
— Mhm.
— Jak?
— Mhm.
— James, rozmawiaj ze mną!
— Zamknij się w końcu.
— Ach, tak, dobrze.
Ulrich siorbnął odrobinę whiskey
i uważnie zlustrował przyjaciela spojrzeniem. James uparcie udawał, że w ogóle
tego nie widzi i spokojnie pił kawę, choć parzyła mu język. Doskonale zdawał
sobie sprawę ze swojego stanu i wcale nie potrzebował dodatkowej pary oczu i
ust, które utwierdziłyby go w tym przekonaniu. Cóż, pozbycie się Larsa zwykle
graniczyło z niemożliwością, więc jedyne, co mógł zrobić, to uzbroić się w
ogromne pokłady cierpliwości, której deficyt odczuwał coraz mocniej.
Zdjął z parapetu papierosy. Nie
miał nawet pojęcia, skąd tam się wzięły, jednak to wcale nie była nowość —
napoczęte paczki walały się po całym domu, a ich właściciel był zbyt leniwy,
aby je pozbierać. Leżały więc sobie we wszystkich kątach mieszkania, czekając,
aż znajdą się pod ręką.
— Mówiłeś, że rzucasz to gówno —
odezwał się Lars.
James włożył papierosa między
wargi i przysunął jego końcówkę do płomienia zapalniczki.
— Może. — Wzruszył ramionami.
— Nie truj się tym, to bez sensu.
Hetfield rzucił przyjacielowi
spojrzenie spode łba, powoli wypuszczając niewielki kłębek dymu z ust.
— Właśnie pijesz whiskey.
— To nie to samo! — Ulrich szybko
schował trunek za plecami. — Jedna szklaneczka dla zdrowia jest wręcz wskazana.
James uniósł wyprostowany palec.
— Jedna, przyjacielu.
Lars prychnął.
— Jesteś fatalnym towarzyszem
rozmowy.
— Wiem.
Lars tylko westchnął.
James dopił swoją kawę, a
niedopałek papierosa zdusił w popielniczce. Oparł podbródek na zaciśniętej
pięści. Miał ochotę pójść spać w pozycji siedzącej i niczym się nie przejmować.
Naprawdę chciał wreszcie wypocząć.
— Wziąłeś te swoje… coś? —
zapytał Lars.
James uniósł klejące się powieki.
— Cholera — burknął pod nosem.
Wstał, by zdjąć z półki białą
buteleczkę, z której wytrząsnął na dłoń dwie tabletki. Lars uniósł brwi.
— Hej, nie za dużo?!
Hetfield wsunął tabletki do ust i
popił wodą.
— Grunt, że działa.
— James, nie możesz tak…
— Mogę. — Uniósł dłoń, uciszając
przyjaciela. — Powinniśmy już iść do studia, hm?
Lars niechętnie podniósł się z
krzesła, cały czas taksując Jamesa wzrokiem. Starał się za bardzo nie okazywać
swojego zmartwienia; wiedział, że przyjaciel tego nie lubi. Nikt nie chciał
wiecznego widoku współczujących spojrzeń czy ciągle zatroskanych twarzy. Ulrich
zdawał sobie sprawę z tego, że nie powinien wtrącać się w życie kolegi, ale z
drugiej strony nie mógł patrzeć, jak ten się męczy. Jednak nie miał zielonego
pojęcia, jak mógłby mu pomóc.
Wyszli z bloku prosto w kalifornijski
żar. Tego dnia wyjątkowo przygrzewało, więc James domyślał się, że jego
dwudziestoletni ford mustang mach 1 — którego zapomniał wstawić do garażu —
przybrał temperaturę panującą na Słońcu. Lars zmrużył oczy, po czym wsunął na
nos przyciemniane okulary pilotki.
— Chryste — jęknął.
James otworzył drzwi samochodu,
by zająć miejsce na siedzeniu kierowcy. Nagrzany, skórzany fotel parzył
niemiłosiernie. Lars usiadł obok i z jękiem oparł się o zagłówek.
— Umrę — wysapał, przecierając
dłonią spocone czoło.
— Nareszcie — burknął James.
Lars parsknął gromkim śmiechem.
Zdaję sobie sprawę, że rozdział nie jest arcydziełem, a po miesiącu oczekiwania powinnam opublikować coś lepszego i dłuższego. Jednak uwielbiam akcję rozkręcającą się powoli i ukazywanie budujących się relacji między bohaterami. Także wybaczcie mi tą początkoworozdziałową zmułę.Mam nadzieję, że mimo wszystko rozdział Wam się spodobał.Pozdrawiam cieplutko :*
Hej! Znalazłam chwilę i przybyłam ;-)
OdpowiedzUsuńNie bardzo wiem, co napisać na temat tego rozdziału, bo na razie niewiele się dzieje. To zupełnie normalne, więc w żaden sposób nie odbieraj to jako jakieś "ale" z mojej strony. Jak zwykle irytował i śmieszył mnie Slash. Nie wiem, co bardziej. Zawsze miałam problem z tą postacią. Z jednej strony go lubię, bo jest oryginalny i ciekawy i bardzo pasuje mi do tematyki tych muzyków, dragów, chlania itp. A z drugiej mam go dość już po dwóch wypowiedzianych zdaniach :D
Aczkolwiek ujął mnie tą pizzą. Musiało mu zależeć, żeby zrobić Cat przyjemność skoro przejechał pół miasta tylko po to, żeby kupić jej ulubioną. Takie zachowania się ceni, a co! :D
Ciekawa jestem, o czym chce z nią porozmawiać i oczywiście w jaki sposób dojdzie do poznania Cat i Jamesa. Nie ukrywam, że ten wątek ciekawi i nurtuje mnie najbardziej! :D
Czekam na kolejny i ściskam! ;*
Pamiętam, że Slash nigdy zbytnio Ci nie podchodził :D Nie wiem, może na wpół świadomie staram się go w nowej wersji odrobinę… ocieplić? Chociaż sądzę, że i tak pozostanie taki, jaki jest, więc będziesz musiała się z nim męczyć :3
UsuńPozdrawiam cieplutko i dziękuję za komentarz :*
Będzie kontynuacja? Proszę daj znac u mnie :*
OdpowiedzUsuń