15 maja 2017

Rozdział drugi

Przyjacielu, jeśli będzie ci dane żyć sto lat, to ja chciałbym żyć sto lat minus jeden dzień, abym nie musiał żyć ani jednego dnia bez ciebie.
Alan Alexander Milne „Kubuś Puchatek”


Trwała przerwa, którą większość osób spędzała na nieprzystosowanym do tego zapleczu. Przestrzeni było naprawdę niewiele, a stojące tu komody zabierały dodatkowe kilka metrów kwadratowych. Catherine zajęła miejsce na jednym z rozchybotanych mebli i ścisnęła się między dwoma tancerkami ubranymi w skąpe kostiumy ze spandeksu. Nie znała ich zbyt dobrze. Choć pracowała tu od kilku lat i widywała tych ludzi niemal codziennie, nie miała nawet pojęcia, jak się nazywają. Skupiała się na swojej robocie, nie zawracając głowy innym. 
— Ten gruby ochroniarz znowu mnie obmacywał — poskarżyła się jedna z tancerek, przysuwając końcówkę papierosa do płomienia zapalniczki.
— Nate?! — wykrzyknęła druga. — Podobno mieli go wyrzucić!
— Taak — westchnęła pierwsza. — Ale mają za mało osób do roboty.
— Bez sensu — rzuciła z irytacją trzecia.
— Powinni go wywalić na zbity pysk!
— I nie dać wypłaty!
— I…
Catherine nieszczególnie interesowała się rozmowami współpracowników. Wlatywały jej jednym uchem i wylatywały drugim, a żadnemu ze zdań nie poświęciła choćby chwili uwagi. Wolała tkwić w świecie własnych myśli.
Gdy tancerki zeszły z rozchybotanej komody, Catherine wyciągnęła się na niej, a że miejsca nie było zbyt dużo, stopy oparła o ścianę, zostawiając na niej ciemne smugi z podeszew podniszczonych trampek. Wsunęła kolejnego papierosa do ust. Za dwie minuty kończyła się jej przerwa, ale wychodzenie z ciasnej kanciapy było ostatnim, na co miała ochotę. W końcu jednak zrzuciła nogi na podłogę usianą jeszcze dymiącymi niedopałkami. Dorzuciła do tej kolekcji jeszcze swój, po czym lekko go przydepnęła. Nie chciała przecież wywołać pożaru.
Wróciła za ladę, by znowu zacząć obsługiwać kompletnie pijanych klientów. W Rainbow nie istniała granica, moment, w którym barman mówi: „Ej, stary, ty już nie pijesz”. Każdy wlewał w siebie tyle alkoholu, ile chciał, dopóki miał na to pieniądze. Catherine mimo wszystko zwracała uwagę na to, jak bardzo ktoś jest wstawiony i nieraz zamawiała słaniającym się na nogach gościom taksówkę do domu. Tak było i w przypadku około trzydziestoletniego mężczyzny w mokrym od potu podkoszulku upapranym czymś bliżej niezidentyfikowanym.
— Zostawiła mnie… dla tamtego… szmata… — bełkotał między kolejnymi kieliszkami.
Barman nie tylko nalewał alkohol do kieliszków, ale pełnił również funkcję darmowego psychologa. Ludzie niemal codziennie wykładali się na ladzie i wylewali swoje żale, kiedy nikt inny nie chciał ich słuchać.
Catherine poklepała mężczyznę po ramieniu. Nawet nie pamiętała, jak on ma na imię.
— Nie była ciebie warta — powiedziała.
Wyciągnął dłoń po kolejny kieliszek.
— Myślę, że już wystarczy. — Catherine odsunęła od niego alkohol. — Słuchaj, nie przejmuj się. To nie ty najwięcej straciłeś, tylko ona, bo zostawiła takiego świetnego faceta.
Spojrzał na nią oczami pełnymi łez.
— Serio?
— Tak, serio — powiedziała Catherine.
Nigdy nie była mistrzem w pocieszaniu. Niezręczne poklepywanie po plecach i mówienie fałszywych komplementów co prawda nie spełniało oczekiwań innych, ale przynajmniej czuli się choć trochę dowartościowani. Catherine pamiętała, że kiedyś bardzo chciała studiować psychologię i zostać terapeutką. Kiedy patrzyła na tych wszystkich rozżalonych klientów, cieszyła się z porzucenia tych planów.
— Catey!
Obróciła głowę. Kilka metrów dalej stała Suzanne Delaney, wyglądająca olśniewająco jak zawsze. Choć Catherine nigdy nie należała do brzydkich kobiet, przy swojej koleżance czuła się co najmniej zaniedbana. Próbowała sobie wmówić, że przez niesamowitą blondynkę w kusej sukience nie nabawiła się kompleksów.
— Telefon do ciebie.
Catherine zmarszczyła czoło.
— Jesteś pewna? — zapytała z powątpieniem.
Nie miała nikogo, kto mógłby dzwonić do niej o tej porze, w dodatku do klubu. Musiała być to jakaś niezwykle pilna sprawa, więc Catherine nie ociągała się, tylko wytarła ręce w szmatkę, rzuciła kilka pocieszających słów pijanemu klientowi i ruszyła w stronę Suzanne.
— Podawał się za Slasha — powiedziała Delaney, wykrzywiając pomalowane czerwoną szminką usta. — Saula Hudsona, rozumiesz?! Tego z Guns N’ Roses — prychnęła. — Nie wiem, kim on jest, ale, kobieto, masz chyba psychofana!
Catherine zacisnęła zęby.
— Postoisz za mnie chwilkę? — poprosiła.
Suzanne kiwnęła głową, a jej spryskane mnóstwem lakieru loki zafalowały wokół nieskazitelnej, przykrytej mocnym makijażem twarzy anioła.          
— Nie ma sprawy — zaszczebiotała.
Catherine czasem jej nienawidziła. Nie znosiła tego uczucia, ale nie potrafiła wygrać z zazdrością ogarniającą ją za każdym razem, gdy widziała się z Suzanne. Ona sama była tylko zwykłą, szarą myszką, na którą prawie nikt nie zwracał uwagi.
— Aha, i zamów taksówkę temu facetowi — dorzuciła na odchodne, wskazując pijanego mężczyznę przy barze.
Na zapleczu wisiał praktycznie nieużywany telefon. Korzystanie z niego utrudniał wszechobecny huk i to, że co chwila ktoś tu wchodził i wychodził, więc prowadzenie swobodnej rozmowy graniczyło z niemożliwością. Catherine nie miała najmniejszej ochoty rozmawiać z osobnikiem, który zdecydował się na wykonanie telefonu.
— Pracuję — warknęła na powitanie.
Wiedziała, że nie tak zachowują się przyjaciele i doskonale zdawała sobie sprawę z tego, iż bywała zbyt ostra. Jednak posypanie się relacji między nią a Hudsonem nie było jej winą i to nie ona miała za co przepraszać.
— Eee… — zająknął się Slash. — No wiem. Ale pomyślałem, że może masz przerwę i będziesz mogła chwilę ze mną pogadać, bo czasem siedzisz tam z nimi i tam macie telefon, więc uznałem, że co mi szkodzi, bo wiesz, chciałem do ciebie zadzwonić i pomyślałem, że może odbierzesz, choć wcale nie liczyłem, że będziesz chciała ze mną gadać…
— Do rzeczy — westchnęła.
— A, tak, jasne — bąknął. — Jesteś głodna?
Catherine z zażenowaniem uderzyła czołem w ścianę.  
— Nie, Saul, nie jestem.
— Na pewno? Bo mogę przywieźć ci pizzę.
Uśmiechnęła się pod nosem, domyślając się, o co chodzi Hudsonowi.
— Zwykłe „Możemy porozmawiać?” nie przejdzie ci przez gardło? — zapytała.
Oczyma wyobraźni widziała, jak Slash wyszczerza się tym swoim szerokim od ucha do ucha, saulowym uśmiechem. Pojawiał się na jego twarzy coraz rzadziej, jakby ten prawdziwy chłopak gdzieś znikał, a na jego miejsce wstępował zobojętniały ćpun.
— To by było za proste — odparł ze śmiechem. — To mogę ci przywieźć tę pizzę?
Catherine uśmiechnęła się pobłażliwie.
— Możesz — westchnęła. — Ale nie musiałeś dzwonić i zawracać mi dupy — dodała, by nie pomyślał, że nie jest na niego zła.
— Też cię kocham — rzucił, po czym się rozłączył.
Odwiesiła słuchawkę, zastanawiając się, czy jest bardziej rozczulona, czy wściekła. Naprawdę myślał, że tak po prostu ją tym kupi?! Nadal nie wybaczyła mu jego ćpania. Nienawidziła narkotyków z całego serca, bo wiedziała, do jakiego stanu potrafią doprowadzić człowieka. Dlaczego nikt jej nie słuchał? Ostatnie, na co miała ochotę, to powiedzenie „A nie mówiłam?”, gdy już będzie za późno.
Szybkim krokiem wróciła za ladę. Pijanego klienta ze złamanym sercem już nie było i miała szczerą nadzieję, że teraz wracał taksówką do domu, a nie leżał gdzieś w rowie. Klepnęła odwróconą plecami do niej Suzanne w ramię.
— Dzięki.
Delaney zatrzepotała mocno wytuszowanymi rzęsami.
— Żaden problem — powiedziała z szerokim, czarującym uśmiechem. — I co? Kim był tamten facet?
— Totalny wariat  — odparła Catherine.
Nawet nie skłamała.
— Wiedziałam! Ktoś się w tobie sekretnie podkochuje! — wykrzyknęła Suzanne z wypiekami na policzkach.
Catherine uniosła dłoń, by pohamować zapał koleżanki.
— Wcale nie — powiedziała, powstrzymując śmiech. — To nie był mój tajemniczy wielbiciel.
Suzanne zrobiła smutną minkę, lecz zaraz się rozpromieniła.
— Jak nie ten, to następny, nie? — wykrzyknęła, po czym klepnęła Catherine w plecy. — No, miłej pracy!
Rivery patrzyła, jak odsłonięte zachęcająco łopatki koleżanki znikają za drzwiami zaplecza.
— Ta, dzięki — burknęła, powstrzymując się od wywrócenia oczami.
Suzanne pracowała jako tancerka na niewielkim podwyższeniu na środku klubu, gdzie napaleni — najczęściej dwa razy starsi — mężczyźni wciskali jej zielone banknoty za cienki pasek stringów. Dla niej praca za barem była chyba największym zhańbieniem się, więc dwie minuty za ladą musiały być okropną torturą.
Catherine aż wykrzywiła usta w ironicznym grymasie.
Wróciła do obsługiwania klientów, których ciągle przybywało. Trudno się dziwić, w końcu bar Rainbow był najpopularniejszy w całej okolicy. Dla pracujących tu ludzi oznaczało to spory zarobek, więc ani trochę  nie narzekali na tłum.
Catherine właśnie nalewała piwa do wysokiego kufla, kiedy przy barze pojawiła się postać w cylindrze z pudełkiem pachnącej pizzy, której zachęcający aromat przebijał się nawet przez panujący w barze smród. Rivery udała, że nie zwróciła na to najmniejszej uwagi i spokojnie wymieniła z klientem opinię na temat panującej na zewnątrz pogody.
— Dobra, koleś, spadaj — burknął Slash.
Catherine z trudem powstrzymała śmiech.
— Ktoś tu jest wkurzony.
— Też byś była! — wykrzyknął, rzucając pizzę na ladę. — Pół miasta zjeździłem, żeby znaleźć twoją ulubioną, bo zapomniałem nazwy tej pieprzonej pizzerii. A laska za ladą jeszcze nie chciała mi dać swojego numeru, rozumiesz?! A miałem na nią taką ochotę! Miała cycki jak…
— Slash — przerwała mu Catherine. — Ja naprawdę nie chcę tego słuchać.
Podrapał się po kudłatej głowie.
— Racja — bąknął. — O której kończysz?
— Mógłbyś kiedyś zapamiętać — burknęła. — O drugiej.
— Kurwa, dopiero?! — wykrzyknął Slash, a z wrażenia prawie spadł mu cylinder. — Przecież ja będę nawalony w trzy dupy, zanim zdążymy pogadać!
Catherine zacisnęła usta. Powinna się już do tego przyzwyczaić, rzadko kiedy Hudson bywał trzeźwy. Mimo to odczuła dziwne ukłucie. Zrobiło jej się przykro, że Saul nie był w stanie wytrzymać dwóch godzin bez picia, by z nią porozmawiać. Starała się tego nie okazać, więc lekko się uśmiechnęła, mając nadzieję, że wyszło jej to naturalnie.
— Cóż, dzięki — powiedziała. — A jeśli chcesz się schlać… proszę bardzo.
Slash chyba wyczuł rozczarowanie w jej głosie. Nonszalancko oparł się łokciem o ladę, a drugą ręką wyciągnął z kieszeni paczkę swoich ulubionych, czerwonych marlboro.         
— Jestem w stanie się wstrzymać — mruknął, odpalając papierosa.

❦❦❦

Twarz Jamesa podrażniły promienie słońca wpadające do pokoju przez odsłonięte okno. Jęknął, zasłaniając ramieniem oczy. Nie miał najmniejszej ochoty wychodzić dzisiaj z łóżka. Właściwie, mógłby zostać tu cały dzień. Wszystko mu jedno.
Przeciągnął się leniwie, po czym sięgnął na szafkę nocną, gdzie leżała paczka salemów. Obowiązkowo wypalał jednego tuż po obudzeniu, choć czasem popiół spadał na białą pościel, przez co miała już niejedną osmaloną dziurkę na całej swojej powierzchni. Ale kto by się tym przejmował? James wyciągnął zapalniczkę spod poduszki, by odpalić nią papierosa. Mocno się zaciągnął i obrócił głowę w stronę okna. Niebo było zachmurzone, padała delikatna mżawka. Do południa powinno się rozpogodzić, co jednak wcale nie poprawiło Hetfieldowi humoru. Dzisiaj cała ekipa miała spotkać się w studiu, żeby przygotować sprzęt do nagrań. Komu by się chciało?
Na pewno nie Jamesowi.
Niemal stoczył się z łóżka, przy okazji ściągając kołdrę na podłogę. Przetarł oczy i poczłapał do łazienki, gdzie niechętnie spojrzał w lustro. Jak zwykle miał sine wory pod oczami od chronicznej bezsenności, a jego zarost pilnie potrzebował doprowadzenia go do porządku. Wąsy znowu stały się nierówne i przerośnięte. Długie do łopatek, jasnozłote włosy Jamesa wymagały wizyty u fryzjera.
Nabrał w dłonie lodowatej wody i ochlapał twarz, by się rozbudzić. Jego odbicie w lustrze mówiło jedno — wyglądał tragicznie. Dwie godziny snu dziennie to z pewnością zbyt mało dla dorosłego mężczyzny. Nie pomagała nawet kofeina, która, pita w hektolitrach, powoli traciła moc swoich cennych właściwości.
Drzwi do mieszkania otworzyły się z hukiem, a na posadzce rozległy się głośne kroki. James nawet nie wyszedł, by sprawdzić, kim jest nieproszony gość. Narzucił na siebie pierwszą lepszą koszulkę i wyszedł z łazienki.
Lars Ulrich rozparł się w fotelu i założył nogę na nogę.
— Pukałem — usprawiedliwił się z szerokim uśmiechem.
James przewrócił oczami. Sięgnął dłonią w stronę bezładnego stosu ubrań, by wygrzebać dla siebie w miarę czyste spodnie. Ulrich tymczasem uważnie lustrował mieszkanie wzrokiem.
— Zmieniło się u ciebie — stwierdził po chwili. — Na gorsze, stary. Potrzebujesz kobiety.
Hetfield zatrzymał się w pół kroku i prychnął.
Ty to mówisz?!
— Wiem, wiem. — Pokiwał głową Lars. — Stałe związki to gówno. Ale spójrz na siebie, chłopie. Ty i twoje mieszkanie wyglądacie jak czterdzieści trzy nieszczęścia.
James szybkim ruchem wciągnął dżinsy i zapiął pasek ze swoją ulubioną, dużą klamrą. Nie chciało mu się czesać włosów, więc tylko przesunął po nich dłonią i zebrał je w luźny kucyk opadający na kark.
— Czterdzieści trzy?
Lars wzruszył ramionami.
— Tak mi przyszło do głowy. — Wstał i sięgnął do szafki, w której James trzymał alkohol. — Rzecz w tym — ciągnął, nalewając sobie szklankę whiskey — że ty chyba naprawdę tego potrzebujesz.             
Hetfield bez słowa skierował się do kuchni, gdzie nastawił wodę w czajniku. Zdjął z półki swój ulubiony, czarny kubek z logiem The Misfits i, ku przerażeniu Larsa, wsypał do niego siedem łyżeczek kawy.
— Nie przesadzasz trochę?                       
James zalał kawę wrzątkiem i powoli zamieszał łyżeczką w kubku. Następnie usiadł przy oknie, gdzie wlepił wzrok w ponure widoki za szybą. Ulica nie była zbyt zatłoczona, co jakiś czas ktoś nią przechodził, szybkim krokiem idąc do pracy lub szkoły. Samochody jeździły stosunkowo rzadko, gdyż kierowcy nie chcieli utknąć na dobre w bocznych drogach.
— Nie ignoruj mnie — powiedział Lars, drepcząc za Jamesem. — Naprawdę…
— Nie chcę o tym słuchać.
Lars pojrzał na niego z podziwem.
— Wow. To chyba twoje najdłuższe zdanie od jakiegoś czasu — pochwalił z uśmiechem. — Jesteś na dobrej drodze, James. — Przyciągnął sobie krzesło. — Kupiłeś już tego gibsona? No wiesz, tego, który wpadł ci w oko dwa dni temu?
— Mhm.
— Dobrze się na nim gra?
— Mhm.
— Pewnie masz zamiar go jakoś przerobić?
— Mhm.
— Jak?
— Mhm.
— James, rozmawiaj ze mną!
— Zamknij się w końcu.
— Ach, tak, dobrze.      
Ulrich siorbnął odrobinę whiskey i uważnie zlustrował przyjaciela spojrzeniem. James uparcie udawał, że w ogóle tego nie widzi i spokojnie pił kawę, choć parzyła mu język. Doskonale zdawał sobie sprawę ze swojego stanu i wcale nie potrzebował dodatkowej pary oczu i ust, które utwierdziłyby go w tym przekonaniu. Cóż, pozbycie się Larsa zwykle graniczyło z niemożliwością, więc jedyne, co mógł zrobić, to uzbroić się w ogromne pokłady cierpliwości, której deficyt odczuwał coraz mocniej.
Zdjął z parapetu papierosy. Nie miał nawet pojęcia, skąd tam się wzięły, jednak to wcale nie była nowość — napoczęte paczki walały się po całym domu, a ich właściciel był zbyt leniwy, aby je pozbierać. Leżały więc sobie we wszystkich kątach mieszkania, czekając, aż znajdą się pod ręką.
— Mówiłeś, że rzucasz to gówno — odezwał się Lars.
James włożył papierosa między wargi i przysunął jego końcówkę do płomienia zapalniczki.
— Może. — Wzruszył ramionami.
— Nie truj się tym, to bez sensu.
Hetfield rzucił przyjacielowi spojrzenie spode łba, powoli wypuszczając niewielki kłębek dymu z ust.
— Właśnie pijesz whiskey.        
— To nie to samo! — Ulrich szybko schował trunek za plecami. — Jedna szklaneczka dla zdrowia jest wręcz wskazana.
James uniósł wyprostowany palec.
Jedna, przyjacielu.
Lars prychnął.
— Jesteś fatalnym towarzyszem rozmowy.
— Wiem.
Lars tylko westchnął.
James dopił swoją kawę, a niedopałek papierosa zdusił w popielniczce. Oparł podbródek na zaciśniętej pięści. Miał ochotę pójść spać w pozycji siedzącej i niczym się nie przejmować. Naprawdę chciał wreszcie wypocząć.
— Wziąłeś te swoje… coś? — zapytał Lars.  
James uniósł klejące się powieki.
— Cholera — burknął pod nosem.
Wstał, by zdjąć z półki białą buteleczkę, z której wytrząsnął na dłoń dwie tabletki. Lars uniósł brwi.
— Hej, nie za dużo?!
Hetfield wsunął tabletki do ust i popił wodą.
— Grunt, że działa.
— James, nie możesz tak…
— Mogę. — Uniósł dłoń, uciszając przyjaciela. — Powinniśmy już iść do studia, hm?
Lars niechętnie podniósł się z krzesła, cały czas taksując Jamesa wzrokiem. Starał się za bardzo nie okazywać swojego zmartwienia; wiedział, że przyjaciel tego nie lubi. Nikt nie chciał wiecznego widoku współczujących spojrzeń czy ciągle zatroskanych twarzy. Ulrich zdawał sobie sprawę z tego, że nie powinien wtrącać się w życie kolegi, ale z drugiej strony nie mógł patrzeć, jak ten się męczy. Jednak nie miał zielonego pojęcia, jak mógłby mu pomóc.
Wyszli z bloku prosto w kalifornijski żar. Tego dnia wyjątkowo przygrzewało, więc James domyślał się, że jego dwudziestoletni ford mustang mach 1 — którego zapomniał wstawić do garażu — przybrał temperaturę panującą na Słońcu. Lars zmrużył oczy, po czym wsunął na nos przyciemniane okulary pilotki.
— Chryste — jęknął.
James otworzył drzwi samochodu, by zająć miejsce na siedzeniu kierowcy. Nagrzany, skórzany fotel parzył niemiłosiernie. Lars usiadł obok i z jękiem oparł się o zagłówek.
— Umrę — wysapał, przecierając dłonią spocone czoło.
— Nareszcie — burknął James.
Lars parsknął gromkim śmiechem.



Zdaję sobie sprawę, że rozdział nie jest arcydziełem, a po miesiącu oczekiwania powinnam opublikować coś lepszego i dłuższego. Jednak uwielbiam akcję rozkręcającą się powoli i ukazywanie budujących się relacji między bohaterami. Także wybaczcie mi tą początkoworozdziałową zmułę. 
Mam nadzieję, że mimo wszystko rozdział Wam się spodobał. 
Pozdrawiam cieplutko :*

3 komentarze:

  1. Hej! Znalazłam chwilę i przybyłam ;-)
    Nie bardzo wiem, co napisać na temat tego rozdziału, bo na razie niewiele się dzieje. To zupełnie normalne, więc w żaden sposób nie odbieraj to jako jakieś "ale" z mojej strony. Jak zwykle irytował i śmieszył mnie Slash. Nie wiem, co bardziej. Zawsze miałam problem z tą postacią. Z jednej strony go lubię, bo jest oryginalny i ciekawy i bardzo pasuje mi do tematyki tych muzyków, dragów, chlania itp. A z drugiej mam go dość już po dwóch wypowiedzianych zdaniach :D
    Aczkolwiek ujął mnie tą pizzą. Musiało mu zależeć, żeby zrobić Cat przyjemność skoro przejechał pół miasta tylko po to, żeby kupić jej ulubioną. Takie zachowania się ceni, a co! :D
    Ciekawa jestem, o czym chce z nią porozmawiać i oczywiście w jaki sposób dojdzie do poznania Cat i Jamesa. Nie ukrywam, że ten wątek ciekawi i nurtuje mnie najbardziej! :D
    Czekam na kolejny i ściskam! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam, że Slash nigdy zbytnio Ci nie podchodził :D Nie wiem, może na wpół świadomie staram się go w nowej wersji odrobinę… ocieplić? Chociaż sądzę, że i tak pozostanie taki, jaki jest, więc będziesz musiała się z nim męczyć :3
      Pozdrawiam cieplutko i dziękuję za komentarz :*

      Usuń
  2. Będzie kontynuacja? Proszę daj znac u mnie :*

    OdpowiedzUsuń