Normalność to pierwszy symptom śmiertelnej choroby.
Jonathan Carroll
„Drewniane morze”
6 października, rok
1990
Los Angeles,
Kalifornia, Stany Zjednoczone
Bar Rainbow znajdował się przy Sunset Boulevard 9015 w
Zachodnim Hollywood. Każda troskliwa mamusia pilnowała swoich pociech, by nie
zapuszczały się w te strony, a dotychczas mieszkające tu rodziny z dziećmi czym
prędzej szukały dla siebie nowego lokum. Dzielnica Sunset Strip słynęła głównie
z hucznych imprez, morza alkoholu, narkotyków pod każdą możliwą postacią i
mnóstwa rockowych zespołów, których reputacja nie należała do najlepszych. Do
baru często witały wielkie gwiazdy ostrej muzyki, co ściągało w to miejsce ich
młodych, zapalonych fanów chcących poznać swoich idoli i może nawet wypić z nimi
drinka (a jeszcze chętniej pięć).
Catherine Rivery szybkim ruchem przetarła blat i cisnęła
ścierkę gdzieś w kąt. Wiedziała, że potem będzie jej szukać, przeklinając swoje
niedbalstwo, ale na razie postanowiła się tym nie przejmować. Zresztą, miała na
głowie ważniejsze rzeczy, takie jak podanie zalanym w trupa klientom kolejnych
trunków. Nie rozumiała, jak można czerpać przyjemność z doprowadzania siebie do
takiego stanu, ale już dawno nauczyła się, iż nie warto oceniać po pozorach.
— Dwie seteczki, skarbie — wybełkotał młody mężczyzna z
uwieszoną na ramieniu dziewczyną.
Catherine kojarzyła jego towarzyszkę. Była miejscową tanią
prostytutką, na którą wszyscy wołali Char. Nikt nie znał jej pełnego imienia i
— szczerze mówiąc — mało kogo to obchodziło. Tleniona, długonoga blondynka w
skąpym ubraniu ze spandeksu stanowiła łatwy kąsek, a śliczną buzią miło było
pochwalić się wśród kolegów. Rivery z westchnieniem nalała alkohol do kieliszków.
Parom zawsze nalewała mniej niż powinna. Był to stary jak świat i bardzo
popularny trik spotykany wśród barmanów. Mężczyźni w towarzystwie kobiet nie
będą kłócić się o odpowiednią ilość trunku, dzięki czemu można było na nich
sporo zaoszczędzić. Zachowane w ten sposób procenty były sprzedawane na boku,
co dawało dodatkowy zysk.
— Proszę bardzo — powiedziała ze sztucznym uśmiechem
Catherine. — Na koszt firmy.
Kolejne sprytne zagranie. Po otrzymaniu darmowego drinka,
klient stawał się bardziej hojny i wynagradzał barmana o wiele większym
napiwkiem niż zwykle.
W tym wypadku nie było inaczej. Już po dwóch kieliszkach
młody mężczyzna położył na ladzie kilka zielonych banknotów. Albo nie myślał co
robi, albo był bardzo bogaty i nie wiedział, gdzie wydać swój majątek.
Catherine tylko wzruszyła ramionami i wsunęła pieniądze do kieszeni spodni.
Taka kwota piechotą nie chodzi.
Char zmierzyła Catherine uważnym spojrzeniem. Rivery miała
wielką ochotę powiedzieć jej coś mało przyjemnego, ale w odpowiednim momencie
ugryzła się w język. Jeśli będzie stać i grzecznie się uśmiechać, zarobi więcej
i uniknie niemiłej pogadanki z szefem.
— Wiesz, skarbie — mruknęła po chwili Char. — Mogłabyś
zainwestować w ładniejszą bluzkę.
Catherine zmarszczyła czoło. Co było złego w jej białym
T-shircie z The Beatles?
— Ach tak?
— Mhm. — Char kiwnęła głową, po czym wyjęła ze swojej
czarnej kopertówki pomięty banknot. — Kup sobie coś ładnego.
„Tobie też by się przydało”, pomyślała Catherine, niemal z
pogardą patrząc na ofiarowane jej pieniądze. Może jej postawa była niewłaściwa,
ale nigdy nie miała szacunku do kogoś, kto sprzedawał własne ciało. Gdy
tleniona blondynka ze swoim klientem odeszła w kierunku toalet, Rivery wcisnęła
pieniądze do kasy. Wolałaby głodować niż je przyjąć.
Dochodziła pierwsza w nocy i choć bar zamykano za godzinę,
klientów nie ubywało. Wręcz przeciwnie, stale napływali i opuszczali go głównie
ci, których trzeba było stąd wynosić, bo sami nie umieli ustać na nogach.
Trudno było się temu dziwić. W piątkowe wieczory każdy pragnął jedynie
odreagować po całym tygodniu stresującej pracy.
Drzwi otworzyły się z hukiem i do środka wtoczyło się pięciu
głośnych, wyświechtanych rockmanów, którzy zdążyli totalnie się zalać zanim w
ogóle dotarli do baru. Wszyscy ubrali się w kowbojki, skórzane spodnie i
wymięte — prawdopodobnie kilkudniowe — T-shirty, całość dopełniając przeraźliwą
ilością bandan oraz wszelkiej maści (niekoniecznie męską) biżuterią. Było to
dobrze znane Guns N’ Roses, czyli kilku młodych zapaleńców, którzy dopiero co
opuścili swój niewielki garaż i ruszyli w świat ze swoją muzyką. Po wydaniu
swojego debiutanckiego albumu Appetite
for Destruction, usłyszało o nich szersze grono słuchaczy. Coraz więcej
ludzi przychodziło na koncerty, a co za tym idzie — kieszenie raczkujących
rockmanów napełniały się coraz większą ilością dolarów. Pieniądze znikały
jednak tak szybko jak się pojawiły, najczęściej kończąc jako rozrzucone we
wszystkich barach w Los Angeles.
Gitarzysta Guns N’ Roses, Saul Hudson — popularnie znany
jako Slash — niemal położył się na ladzie i rzucił Catherine uśmiech zalanego
człowieka, który w założeniu miał być chyba uroczy.
— Heeeja batereja — wybełkotał, brzmiąc, jakby miał zaraz
zwymiotować.
Catherine przewróciła oczami i cofnęła się o krok w obawie,
że jej buty zaraz będą całe w wymiocinach.
— Ty już nie pijesz — powiedziała.
— Tso?! — oburzył się Hudson. — Szecież ja jestem rzeźwy!
— A ja jestem Elżbietą II.
— Nie bądź takaaa. Jeden… jedniutki… malutki… kieliszeszek…
Catherine wzięła dwa głębokie wdechy, powstrzymując się
przed nakrzyczeniem na Slasha. Nic by to nie dało, przekonywała się o tym nie
raz. Pamiętała, że kiedyś mieli doskonały kontakt. Saul przychodził do Rainbow
specjalnie po to, by spędzić z nią parę chwil. Potrafili przegadać całą jej
zmianę i jeszcze drogę do domu. W razie potrzeby mogli na siebie liczyć, a
ilość powierzonych sobie nawzajem tajemnic była niezliczona.
Lecz nadeszła sława Guns N’ Roses i wszystko się zmieniło.
Slash przestał być tylko pijanym, uroczym gitarzystą, a
zaczął być pijanym, uroczym, bogatym i
sławnym gitarzystą, a to zrobiło ogromną różnicę. Dzięki zastrzykowi
gotówki Hudson mógł pozwolić sobie na kupno coraz większej ilości alkoholu i
zaopatrzać się w o wiele lepsze narkotyki niż te sprzedawane na ulicach Sunset
Strip. Nałóg zaczął go wyniszczać. Jeżdżąc w trasy, Slash poznawał mnóstwo
ludzi, spał z wieloma dziewczynami i powoli przestawało mu zależeć na zwykłej
barmance, jakich na świecie jest tysiące. I choć nadal przychodził do Rainbow,
by porozmawiać ze swoją starą przyjaciółką, między nimi wytworzył się dziwny
dystans. Brakowało również tej cudownej swobody, którą zawsze czuli w swoim
towarzystwie.
— Nie będę cię potem taszczyć do domu — burknęła.
Podała piwo jakiemuś klientowi, który rzucił kilka
drobniaków na ladę. W Ameryce napiwki były czymś oczywistym, ale ich wysokość
już nieco mniej.
— Ej, co z tobą? — wybełkotał Slash.
— Zupełnie nic — odparła Catherine, zbywając go sztucznym
uśmiechem.
Przyćmiony alkoholem umysł Slasha wskoczył na wyższe obroty,
próbując ogarnąć, czy rzeczywiście nic się nie dzieje. Hudson uznał, że skoro
„zupełnie nic”, to może spokojnie pójść w ciemny kącik i zaserwować sobie dawkę
heroiny.
Catherine tylko zacisnęła usta, widząc, jak jej przyjaciel —
nie wiedziała, czy może go nadal tak nazywać — powoli rujnuje sobie życie,
uważając to jednocześnie za świetną zabawę. Próbowała wiele razy przemówić mu
do rozsądku. Prosiła, krzyczała, spuszczała woreczki z narkotykami w toalecie,
groziła i płakała, a rezultat był zawsze taki sam. Próbując ignorować
zachowanie Hudsona, Catherine postanowiła skupić się na pracy.
Wybiła druga. Bar zamknięto, muzykę wyłączono i pogaszono
światła, zostawiając tylko kilka żarówek, by sprzątaczki widziały, co zamiatać.
Catherine zdjęła swój znienawidzony fartuch, po czym rzuciła go na krzesło.
Sięgnęła do tyłu, by rozwiązać swoje długie, ciemnobrązowe włosy. Wyjęła z
torebki świeżą koszulę, bo ta, którą miała na sobie, przesiąkła zapachem
alkoholu i dymu papierosowego. Naciągnęła ją przez głowę i popryskała się
swoimi ulubionymi perfumami, żeby choć trochę przytłumić okropny zapach baru.
Wyszła na ciemną ulicę, zapalając papierosa. Uważnie
rozglądała się dookoła. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak
niebezpieczna stawała się ta okolica po zmroku. Tego dnia było jednak wyjątkowo
spokojnie, co zdarzało się niezwykle rzadko. Zwykle ulica pozostawała
zapełniona, a na chodnikach leżeli narkomani i bezdomni.
Catherine dotarła bezpiecznie pod blok mieszkalny na N Clark
Street, który cały pokryty nieudolnym graffiti. Jedno z nich przedstawiało
napis „SEX, DRUGS & ROCK N’ ROLL” obok kobiety z gitarą, która chyba miała
wyglądać jak Joan Jett, choć bardziej przypominała kogoś oblanego kwasem albo
pobitego kijem bejsbolowym.
W drzwiach prowadzących na klatkę schodową ział wielki,
kwadratowy otwór po stłuczonej szybie, a klamkę wyrwano ładne dwa lata temu.
Żeby dostać się do środka trzeba było chwycić za krawędź pustego prostokąta (z
którego na szczęście usunięto pozostałe kawałki szkła) i mocno pociągnąć do
siebie. Po wykonaniu tej czynności, Catherine znalazła się na klatce schodowej śmierdzącej
stęchlizną, tanimi papierosami i niemytym bezdomnym, który postanowił zdrzemnąć
się pod jedną ze ścian. Z sufitu zwisały gołe żarówki świecące już ostatkiem
sił, zawiasy w oknach odmówiły posłuszeństwa lata temu, a w piwnicy podobno
mieszkał Bazyliszek. Co prawda nikt w to nie wierzył, ale i tak schodzono tam
tylko w razie ostateczności.
Catherine musiała przez chwilę siłować się z zamkiem w
drzwiach, zanim w końcu ustąpiły i mogła wejść do mieszkania. Wnętrze było małe
i dość spartańsko urządzone, lecz schludne i w miarę przytulne. Rivery dbała o
porządek, nie lubiła bowiem siedzieć w bałaganie.
— Wreszcie w domu — rzuciła w przestrzeń.
Od jakiegoś czasu bardziej niż zwykle doskwierała jej utrata
jedynego przyjaciela. Slash często odprowadzał ją do domu i spędzał z nią
jeszcze parę ładnych minut, zanim całkowicie zmorzył ją sen. Brakowało jej tego
głośnego śmiechu i wspólnego oglądania horrorów na niewielkiej kanapie w
salonie; prawdopodobnie pod poduszkami nadal znajdowały się resztki wysypanego
popcornu. Kiedyś słuchanie The Rolling Stones na cały regulator należało do
codzienności, a teraz gdzieś przepadło i stara wieża stała nieużywana.
Catherine zrzuciła z ramion ciepłą bluzę, jednocześnie
zsuwając z nóg swoje zniszczone, dziesięcioletnie trampki. Poszła do kuchni,
gdzie na gaz wstawiła czajnik z wodą na herbatę. Potem sięgnęła na półkę po
książkę Agathy Christie i odszukała zagięty róg strony, na której skończyła
czytać. Lektura pozwalała na chwilę zapomnieć o całym bożym świecie, co było
wspaniałym uczuciem. Po chwili dla Catherine nie istniała żadna inna
rzeczywistość poza tą książkową.
❦ ❦ ❦
One On One Recording mieściło się w Północnym Hollywood, a
dokładniej na Lankershim Boulevard 5253. Zbudowane było z kilku obszernych jednostek
oznaczonych literami A, B i C. Studio A było największym w całym Mieście
Aniołów. Wyposażone zostało w fortepian Yamaha C7, prywatny salon oraz dwie kabiny
izolacji. Studio B zawierało obszerną salę prób oraz kabinę wokalną. Studio C z
kolei tworzyła powierzchnia produkcyjna, niewielki pokój oraz kolejna kabina
wokalna. Oprócz tego znajdowała się tu łazienka oraz, o dziwo, niewielka
kuchnia czajnikiem i mnóstwem kawy czy herbaty.
To właśnie tutaj Metallica zdecydowała się nagrać swój piąty
album pod okiem nowego producenta — Boba Rocka.
James Hetfield zawsze pił mocną, czarną kawę bez żadnych
dodatków. Dosypywanie cukru czy dolewanie mleka uznawał za istną profanację i
coś, co nie powinno w ogóle mieć miejsca. Upił łyk parzącego język, kofeinowego
płynu, obrzucając wzrokiem budynek One On One, doskonale widoczny z okna
znajdującego się po przeciwnej stronie ulicy pubu. Lars Ulrich obrócił w dłoni
szklankę z whiskey. Zawsze tak zaczynali poranki — James kawą, a on alkoholem.
Hetfield nieco obawiał się pracy nad nowym albumem z dwóch przyczyn.
Pierwszą z nich było zatrudnienie nowego producenta znanego z robienia zespołów
bardziej „mainstreamowymi”, jednak dzięki temu zyskiwały one rozgłos i ogromną
popularność. Drugim problemem był fakt, iż teksty pisane przez Jamesa
samoczynnie stały się bardziej osobiste. On nigdy tego nie chciał. Nienawidził,
kiedy ktoś wiedział o nim więcej, niż on sam by sobie życzył.
— Co o tym wszystkim myślisz? — zapytał nagle Lars.
James rzucił mu spojrzenie spode łba, po czym wzruszył
ramionami i wrócił do picia swojej czarnej kawy. Znali się z Ulrichem dziewięć
lat i potrafili działać jak jeden organizm, a mimo to dogadywanie się sprawiało
im pewne trudności. Irytowali siebie nawzajem, ale trwali jeden przy drugim
mimo wszystko.
— Uważaj, bo się zrobisz towarzyski — prychnął Lars. — Ja naprawdę
nie wiem, czy to wypali. Wiesz… — Upił łyk whiskey. — Możemy spróbować, ale nie
nastawiam się na nic wielkiego.
James kiwnął głową. Odkąd zaczął nosić zarost, w nawyk
weszło mu gładzenie się po wąsach. Teraz również bezwiednie przesunął po nich
opuszkami palców.
— Taa — westchnął.
Lars roześmiał się głośno.
— Rozmowny jak zawsze!
James faktycznie należał do osób małomównych. Zwykle
odpowiadał „tak”, „nie” lub „mhm” i nie znosił pytań, na które nie da się
odpowiedzieć jednym czy dwoma słowami. Rozmowy z fanami podczas meet & greet
i wywiady uważał za zło konieczne. Pytania zahaczające o tematy osobiste
zwyczajnie zbywał milczeniem lub groźnie marszczył brwi, dając rozmówcy znak,
by przeszedł dalej.
James, jakby na potwierdzenie słów kolegi, rzucił mu tylko
zdawkowy uśmiech. Ulrich przewrócił oczami. Jego przyjaciel może nie był
idealnym kompanem do rozmowy, ale za to umiał doskonale słuchać. Hetfield po
prostu siadał, wlepiał w rozmówcę swoje przenikliwe spojrzenie niebieskich oczu
i milczał.
— Martwię się — mówił dalej Lars. — Ale jeśli nie wypali z
Bobem, zawsze mamy Rasmussena, no nie? Wszystko będzie okej, jeden telefon i
sprawę załatwimy.
Flemming Rasmussen był producentem trzech płyt Metalliki: Ride the Lightning, Master of Puppets oraz
…And Justice For All. Miło wspominali
tę współpracę i postanowili zapłacić producentowi, aby pozostał dostępny, gdyby
praca z Bobem Rockiem zakończyła się fiaskiem. Podczas nagrywania czwartej
płyty zespół został na lodzie, więc — nauczeni doświadczeniem — postanowili się
zabezpieczyć, by taka sytuacja się nie powtórzyła.
— Ta. — James kiwnął głową.
Lars zmierzył przyjaciela spojrzeniem.
— Musimy popracować nad twoją komunikatywnością, wiesz? —
mruknął, odstawiając szklankę na stół. — Zobacz, to nie takie trudne. Powtarzaj
za mną, okej? Zacznijmy od czegoś prostego: „Cześć, mam na imię James”.
Hetfield spiorunował go wzrokiem.
— Spierdalaj.
— Okej, zrozumiałem — roześmiał się Lars. Zerknął na zegarek.
— Chodź, zbierajmy się.
Przechylił szklankę i dopił resztkę whiskey, po czym
potruchtał za przyjacielem. James sadził ogromne kroki dzięki długim nogom,
więc niziutki Lars ledwo za nim nadążał. Wkraczając do One On One czuł, że
właśnie rozpoczynają nową, niesamowitą przygodę i ciekaw był jej zakończenia.
W Studiu C siedzieli już Kirk — gitarzysta prowadzący — i
Jason — basista — w towarzystwie Boba. Gdy James i Lars weszli do środka,
producent lekko się do nich uśmiechnął. Ulrich odwzajemnił ten drobny gest, natomiast
twarz Hetfielda była jak kamienna maska.
— Miło was w końcu poznać — przywitał się Rock, wyciągając rękę.
Wszyscy uścisnęli sobie dłonie. Atmosfera była sztywna,
wszyscy czuli się przez to dość nieswojo. Bob odchrząknął, przerywając ciszę
tak głęboką, że można by było dosłyszeć machanie skrzydełek motyla.
— Wiem, że początki nigdy nie są łatwe — zaczął Bob, wodząc wzrokiem
po twarzach członków Metalliki. — Kiedy jednak lody zostaną przełamane —
uwierzcie mi — pójdzie nam świetnie. — Odczekał chwilę, czekając na reakcję.
Nie doczekał się żadnej. — Mam zamiar również wprowadzić kilka zmian, które…
niekoniecznie muszą się wam spodobać.
Kirk rzucił mu spojrzenie pełne powątpienia, po czym zerknął
na Jamesa. To właśnie Hetfield był tu „szefem” i absolutnie nic nie mogło się
zadziać bez jego aprobaty. Ten stał tylko z dłońmi w kieszeniach i, jak zwykle,
na szeroko rozstawionych nogach. Piorunował producenta spojrzeniem, nie
odzywając się jednak ani słowem.
— Na czym mają polegać te zmiany? — przejął pałeczkę Lars.
Bob wyraźnie odetchnął, zwracając twarz ku Ulrichowi.
— Nie chcę, żebyście nagrywali partie instrumentów
oddzielnie — powiedział Rock. — Oglądałem was na żywo, niesiecie niesamowitą
energię, ale nie czuć tego na albumach. Kiedy gracie razem, jest inaczej. Dopiero
wtedy czujecie, że jesteście
zespołem.
Lars prychnął, krzyżując dłonie na piersi. Jak ktoś w ogóle
śmie mówić mu coś, co on powinien wiedzieć najlepiej? Co ten fagas może wiedzieć
o tym, co on — do cholery — czuje?! Zerknął na Jamesa, oczekując po nim żywej,
może nawet agresywnej reakcji. Ale Hetfield tylko patrzył. Przyjął słowa Rocka
do wiadomości i myślał, czy je zaakceptować. Zmiany oznaczały wybicie się z
pewnego rytmu, który każdy zdążył wypracować. Może to naprawdę źle wpłynąć na
cały zespół, a przecież Metallica była całym życiem Jamesa. W końcu jednak
kiwnął głową.
— Okej.
Cały zespół obrócił ku niemu twarze pełne niedowierzania.
James wiedział, że czeka go naprawdę trudny rok.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńBardzo podobała mi się ta wstawka o oszczędnościach i wlewaniu parom mniejszej ilości alkoholu. Lubię takie szczególiki, które w istotny sposób wzbogacają opowiadania. Zastanawia mnie tylko jedno... czy w tak pijackiej knajpie z szemranym towarzystwem, jakikolwiek facet przejmuje się manierami? I czy te kobiety (wątpliwego pochodzenia) same nie krzyczą, gdy zobaczą, że mają nalane mniej, niż powinny? Raczej nie pasuje mi tutaj to, że zachowują jakieś pozory, zamiast upominać się o swoje. Ale to tylko moje luźne myślenie xD
OdpowiedzUsuńDruga sprawa. Czy Catherine jako barmanka może rozdawać darmowe drinki na prawo i lewo? Dostała napiwek, ale schowała go do kieszeni, bez oddania do kasy należności za drinka. W tym momencie właściciel jest stratny, a podejrzewam, że Cat nie zrobiła tego po raz pierwszy. Szef się jeszcze nie zorientował? :D
Ja też nie mam szacunku do osób, które się sprzedają, więc przybijam z Catheriną piąteczkę!
"Pieniądze znikały jednak tak szybko jak się pojawiły, najczęściej kończąc rozrzucone we wszystkich barach w Los Angeles" - napisałabym "kończąc jako rozrzucone", albo coś w tym stylu.
"rzucił Catherine uśmiech zalanego człowieka, który w założeniu miał być chyba uroczy" - hahaha uwielbiam to zdanie :D
"zaczął być pijanym, uroczym, bogatym i sławnymgitarzystą" - brakuje Ci spacyjki
"James Hetfield zawsze pił mocną, czarną kawę bez żadnych dodatków. Dosypywanie cukru czy dolewanie mleka uznawał za istną profanację i coś, co nie powinno w ogóle mieć miejsca" - James <3333333
Jeśli chodzi o stronę techniczną to oprócz tych kilku rzeczy, które napisałam wyżej, nie mam żadnych uwag. Świetnie mi się ten tekst czytało. Płynnie, z przyjemnością, szybko. Ale to nie jest żadna nowość, bo miałam tak z każdym Twoim rozdziałem;D
Zauważyłam, że tutaj nie przedstawiasz już od początku Jamesa jako takiego nerwusa. Jest skupiony, trochę zamknięty w sobie i milczący, ale nie jest agresywny. Podoba mi się to, chociaż domyślam się, że ta cecha wyjdzie w trakcie dalszych rozdziałów. No chyba, że postanowiłaś kompletnie go zmienić ;D Będę to obserwować z ciekawością!
Jesli chodzi o Cat, to podoba mi się ten motyw z obskurnym barem, w którym pracuje, obskurną, śmierdzącą kamienicą (czy blokiem, nie ważne), w której mieszka i jej podejściem do życia. Od razu nasunęło mi się do głowy, że to jest ogromny kontrast! Mieszka i pracuje w okropnych miejscach, a mimo to wydaje się bardzo wartościową, szanującą się kobietą. Stroni od narkotyków, nie sypia z kim popadnie, ceni sobie przyjaźń. W poprzedniej wersji też taka była, ale nie zauważałam chyba tego kontrastu. Albo po prostu się na tym nie skupiałam;)
Czekam na kolejny i pozdrawiam! ;*
W poprzedniej wersji poraził mnie mój brak researchu na ten temat. Poszperałam w czeluściach Internetu i znalazłam bardzo ciekawe wypowiedzi anonimowego barmana, który opowiadał między innymi właśnie o stosowanych przez niego sztuczkach.
UsuńCóż, uważam, że jednak jakieś szczątkowe ilości męskiej dumy istnieją nawet w takich miejscach. Poza tym, przedstawiony jest tutaj młodzik, więc w sumie mógł nawet nie zauważyć różnicy :D A myślę, że tym kobietom to w sumie zwisa i powiewa, bo przecież nie one płacą xD
Catherine nie przyjęła pieniędzy od „pani lekkich obyczajów”, tylko umieściła je w kasie, więc w sumie możemy uznać, że to się w jakiś sposób równoważy.
Tutaj postanowiłam usunąć zbędne i niezmiernie szablonowe opisy bohaterów. Wryła mi się w pamięć Twoja rada na temat podawania wszystkiego na tacy i doszłam do wniosku, że wywalałam cechy postaci na samym początku, co już na starcie odbierało przyjemność z czytania. Więc owszem, pewne rzeczy pojawią się odrobinkę później. Ale już nic nie mówię, koniec spojlerów!
Pozdrawiam cieplutko i dziękuję za komentarz :*
W tym wypadku mogło się zrównoważyć, ale zaciekawiło mnie to, jak to wygląda zazwyczaj. Bo wyszło na to, że klub ma takie zwyczaje, że daje darmowego drinka, dzięki czemu klient jest bardziej hojny i daje napiwki barmanom. I wtedy zyskuje barman, ale właściciel traci (dał darmowego drinka). I to mnie zastanowiło, bo wątpię, że jakiś szef jest w stanie stracić, żeby jego barman zarobił więcej :D
UsuńZ całą pewnością cośtam odkładają, żeby nie było problemów z szefem. Wiadomo, że gdyby zagarniali wszystko, byłoby im za dobrze! Nie zawsze jednak będę pisać o wszystkim, więc czasem jakiś detal może zostać pominięty lub zwyczajnie mi umknąć :)
Usuń